wtorek, 2 grudnia 2014

Miesiąc diety wegetariańskiej za mną - co dalej ?

Udało się ! Przebrnęłam przez miesiąc diety wegetariańskiej. Zaliczyłam co prawda jedną wpadkę o której pisałam dwa posty temu ale poza tym trzymałam się dzielnie. Zaliczyłam też pierwsze pytanie "podobno nie jesz mięsa ?" Poczułam się jak prawdziwa wegetarianka.

Eksperymentując z dietą bezmięsną najbardziej obawiałam się spadku wagi. Na szczęście waga ani drgnęła. Coś mi się zdaje, że uległam stereotypowi zachudzonego wegetarianina ;) A może po prostu bałam się, że nie będę potrafiła stworzyć sensownego jadłospisu i skończę na objadaniu się bułkami. Na szczęście dzięki cudownego instrumentowi zwanemu internetem przetrwałam ten czas bez większego trudu. Nie ukrywam, że miałam przy tym ogromną frajdę i był to dla mnie na prawdę mega odkrywczy miesiąc. A co do wagi to chyba zacznę obawiać się raczej o jej wzrost ;)

Dotychczas wydawało mi się, że odżywiam się dość zdrowo ale ostatni miesiąc pokazał mi co to jest NA PRAWDĘ zdrowa dieta. Nie twierdzę, że odżywiam się idealnie. Nadal mogłabym jeść więcej kasz i roślin strączkowych. Marzeniem byłoby też wyeliminowanie potraw smażonych. Wygląda na to, że nadal jest co ulepszać.

Pozostała część rodziny sama decyduje co chce jeść. Chcesz kotleta, masz kotleta. Muszę jednak zdradzić, że moja młodsza córka jest wielką miłośniczką wszelakich kotlecików warzywnych i z zazdrością nieraz patrzy co jem. Nawet chili nie jest w stanie jej odstraszyć. Mój małżonek zresztą też jest otwarty na nowości więc najwyraźniej problemu nie ma.

Podsumowując, okazało się, że nie było tak źle jak myślałam, że będzie. Zapewne nie będę mogła nazywać się wegetarianką bo nie wykluczam, że obiady u rodziców mogą skończyć się kolejną wpadką ;) Motywacją do zmiany diety było moje zdrowie i myślę, że jedna wpadka na miesiąc nie spowoduje w moim organizmie spustoszenia.  Ponadto, myśl, że nigdy więcej mam czegoś nie zjeść działa w moim wypadku jak zakaz myślenia o białym niedźwiedziu. Mogę jedynie liczyć na to, że być może kiedyś Naczelny Kucharz (czyt. mój tata) postanowi zrobić mi podczas rodzinnego obiadu wegetariańską niespodziankę.



A z okazji pierwszej miesięcznicy zrobiłam nernik (klik) prawie czekoladowy (bo z karobem zamiast z kakao). Chodził za mną już od jakiegoś czasu. Dzięki niemu też wkrótce stanę się szczęśliwą (mam nadzieję) posiadaczką nowego blendera. Mój stary i bardzo mocno eksploatowany, marki no name po prostu wyzionął ducha w trakcie przygotowywania powyższego deseru. Widać to zresztą po niezmielonych kawałkach. W tej wersji jest jednak równie pyszny.

Ponieważ pokazywanie na blogu dań, które udało mi się stworzyć przez ostatni miesiąc działało na mnie bardzo motywująco, pozwolę sobie od czasu do czasu wystosować podobny post.

A tak poza tym zrobiło się całkiem mroźno. Nie mogę doczekać się kiedy wyjmę łyżwy :)

Pozdrawiam :)
Beata

3 komentarze:

  1. I super! Dobrze trafiłam :-) Najważniejsze jest zdrowe podejście do tego wszystkiego :-) A mój J. na szczęście też jest otwarty na nowe dania i zjada wszystko, co mu podam... I chyba należy się z tego cieszyć, bo większość facetów, których znam, nie wyobraża sobie innego obiadu niż ziemniaki + mięcho ;-) Aaa i zrobiłam kilka dni temu zupę brokułowo-cukiniową, którą pokazywałaś i faktycznie jest najsmaczniejsza z dotychczasowych kremowych zup, które jadłam (mojemu też najbardziej smakuje) :-) Więc podobne jedzeniowe posty możesz jak najbardziej wrzucać :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój mąż też niby stwierdził, że nie dałby rady bez mięsa ale na szczęście nie potrzebuje go codziennie ;) Dla wielbicieli brokułów proponuję też pesto brokułowe - jestem w nim zakochana i totalnie uzależniona - jak nie z makaronem to robię go po prostu na kanapki - obłęd ;)

      Usuń
    2. Pesto brokułowe jadłam, ale w okrojonej wersji niż w tym przepisie, który pokazałaś, bo sam brokuł blendowałam, ale i tak mega mi smakowało :-)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...