poniedziałek, 28 lipca 2014

Wiśniobranie






Wczorajszy dzień był dla mnie mega pracowity. A to wszystko za sprawą akcji Wiśniobranie w Ziemięcinie niedaleko Grójca. Akcja spadła mi jak z nieba. Będąc na urlopie zwyczajnie przegapiłam okres 'szczytu wiśniowego'. Nie wyobrażam sobie zimy bez kompotu z wiśni. To smak mojego dzieciństwa, wspomnienie wakacji na wsi i mojej babci. Zima bez przetworów z wiśni jest absolutnie niewyobrażalna. I nagle los zsyła mi sad w Ziemięcinie. Ekologiczny w dodatku. Dzieci moje uradowane na kolejną wizytę na wsi. My dorośli przyznaję z lekką nutką 'niechcemisię'. Mimo to pojechaliśmy. Nawet mój ekosceptyczny mąż był usatysfakcjonowany. Pewnie przypomniały mu się studenckie czasy ;)



Zebraliśmy 10 kg wiśni i pewnie dałoby się więcej gdyby nie gotujący mózg upał. Wisienki są obłędnie słodkie - pogoda w tym roku wyjątkowo ku temu sprzyja. Część owoców spoczywa już w zamrażalniku, część w słoikach z kompotem. Pozostałe wisienki powolutku przekształcają się w konfiturę. Akcja trwa jeszcze parę dni. I może będą następne ! Czekam z niecierpliwością. Cieszę się, że są takie akcje. Fajnie jest móc osobiście zebrać sobie swoje jedzenie i poznać osobę, która je wyhodowała. Mieszkańcy miast nieczęsto mają taką okazję. A jeśli jeszcze przy okazji finansowo opłaca się to obu stronom to już pełnia szczęścia.


A teraz łycha w dłoń - idę mieszać konfiturę :) 
Pozdrawiam gorąco, wręcz upalnie marząc o jeziorze :)

piątek, 25 lipca 2014

Slow life po mazursku

Niecały tydzień temu wróciliśmy z wakacji na mazurskiej wsi. Nie mogłam zebrać się, żeby cokolwiek napisać. Odwykliśmy od ustrojstwa zwanego telewizorem i komputerem. Zdziczeliśmy można powiedzieć ale nikt nie narzekał.







Już czwarty rok spędzamy urlop w tym samym miejscu i wciąż nam mało. To rajskie miejsce to gospodarstwo agroturystyczne. Ekologiczne dodam mimochodem. Są tu więc warzywa i owoce, które nie wiedzą co to chemia. Są dumne kury spacerujące po łące w towarzystwie melancholijnych krów (niedojonych dodam, chyba, że przez same cielaki *). 
Każdego roku wita nas kolejna gromadka kociaków, które budzą absolutny zachwyt moich dzieci.




Zaczynaliśmy dzień śniadaniem pod chmurką a kończyliśmy kolacją pod gwiazdami przy ognisku. Moje dzieci przez tydzień nie obejrzały ani jednej bajki i nawet nie zauważyły ich braku. Braku zabawek też nie odczuły. Co więcej, stwierdziły, że wcale za nimi nie tęsknią. W końcu jaka zabawka wygrałaby z szaleństwami w jeziorze czy obserwacją kotłujących się kociaków ?



Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nasz pobyt tam nieco różni się od codzienności naszych gospodarzy. Dla nich to głównie praca, która nigdy się nie kończy. A mimo to uśmiech nie schodził im z twarzy i jestem przekonana, że nie chcieliby zamienić się z nami na mieszkanie w mieście. Cisza przerywana jedynie ujadaniem psa, rykiem krowy czy śpiewem ptaków. Obłędne, upajające wręcz powietrze. Ilość gwiazd jakich w mieście nie doświadczysz. Wreszcie kojący widok tuż za progiem, który sprawia, że nie chce się wracać pod dach. Rozumiem ludzi, którzy uciekają z miasta na wieś. Może mnie też kiedyś się uda. Na emeryturze ;) 




Takie miejsca uświadamiają mi jak niewiele potrzeba do szczęścia. Żadnych zakupów oprócz tych spożywczych. Okazało się też, że da się przeżyć z jedną parą jeansów, trzema t-shirtami, bluzą i jedną spódnicą. Fakt, pogoda była dla nas wyjątkowo łaskawa. Płyn do prania też był bardzo przydatny szczególnie jeśli chodzi o dziecięcą garderobę. Nie wiem dlaczego nie wpadłam na to wcześniej zamiast taszczyć ze sobą połowę zawartości szafy. Zamierzam w przyszłości częściej praktykować podróżny minimalizm.




W książce Zielona Toskania, która była moją lekturą wakacyjną, znalazłam taki oto przepis na szczęśliwe życie:

- szczypta uśmiechu,
- dwie miarki wolnego czasu,
- trzy łyki świeżego powietrza. 

Myślę, że ten tydzień był dla nas bardzo szczęśliwy czego i Wam życzę :) 

Bea.








* tak, tak - do niedawna byłam przekonana, że krowa to nic innego tylko fabryka mleka - tymczasem okazuje się (szok dla mieszczucha takiego jak ja ;)), że krowa daje mleko tylko wtedy kiedy karmi swojego cielaka - ups ;) stara baba z dwójką dzieci a nie wiedziała ;) krowa dojona non stop (czyli np. wykorzystywana w przemysłowej produkcji mleka) żyje krócej w wyniku wyeksploatowania organizmu (bądź najczęściej przedwczesnego wywiezienia do rzeźni).

wtorek, 8 lipca 2014

Sztuka Minimalizmu



Fala sprzątania, o której pisałam w poprzednim poście, rozlała się po całym domu. Moim pannom udało się zredukować ilość pluszaków do jednego kosza (przyp. były dwa). Zachęcona ich sukcesem zmobilizowałam się do przeglądu własnych szuflad. Efekt: dwie torby karteluszek, wycinków z gazet, starych notesików i temu podobnych wylądowały na śmietniku. Z trzech szuflad ciuchów niespodziewanie zrobiły się dwie. Wyrzuciłam też stare, porysowane talerze i kubki, które kupiłam lata temu idąc 'na swoje'. Zapewne sentyment sprawił, że ostały się tak długo. Tym razem jednak byłam bezlitosna. Chwila zawahania i jakiś grat mógł trafić z powrotem w czeluści szafy. 



Celem dodatkowego zmotywowania się wypożyczyłam książkę Dominique Loreau Sztuka Minimalizmu. Trafiłam na nią na kilku blogach i zaintrygowana postanowiłam zapoznać się z nią bliżej. 

Książka jest bardzo hmmm filozoficzna. Nie wiem czy tego akurat potrzebuję do odgracenia domu. Dla mnie minimalizm w przypadku rzeczy to po prostu wygoda. Sprzątanie nie jest moją pasją życiową ale w uporządkowanym otoczeniu czuję się po prostu lepiej. Mniej rzeczy to dla mnie po prostu mniej pracy. O ile połowa książki to wg. mnie dorabianie ideologii do sprzątania o tyle druga połowa to już praktyczny poradnik jak poradzić sobie z nadmiarem niepotrzebnych rzeczy. Jak dla  mnie bardzo motywujące choć miejscami oczywiste. Autorka książki jest wyznawczynią zasady 'mniej ale w najwyższym gatunku'. Z jednej strony to bardzo elegancka wizja minimalizmu ale z drugiej nieco snobistyczna. Wg mnie jakość jest ważna ale może niekoniecznie od razu od najdroższego projektanta. Myślę jednak, że każdy może wybrać z tej książki coś dla siebie.


A na koniec to co lubię najbardziej czyli rozdział 'Konsumuj mniej', w którym autorka nawiązuje do kwestii ekologii. "... zmniejszenie konsumpcji to prawdopodobnie najefektywniejsza forma działań na poziomie indywidualnym, jakie każdy z nas może podjąć, aby uratować Ziemię". Jak dla mnie ten jeden rozdział mógłby wystarczyć za całą pierwszą część książki. Nadmierny konsumpcjonizm to zużywanie zasobów naszej planety, więcej opakowań, więcej śmieci, zanieczyszczanie środowiska w procesie produkcji i transportu. Niby to wszystko wiadomo ale mimo to warto sobie o tym od czasu do czasu przypomnieć zastanawiając się nad zakupem kolejnej nowej rzeczy.

Dodam jeszcze, że sprzątanie jest zaraźliwe. Moja mama po latach chomikowania ciuchów (i powtarzania, że nie ma co na siebie włożyć ;)) wyniosła w miniony weekend 15 toreb ubrań ! Zaimponowała mi zaiste :)

Życzę Wam udanego tygodnia i pozdrawiam serdecznie :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...